Ciężkie bardzo są te wakacje dla nas. Cios za ciosem… dziś kolejny, prosto w serce… Dziś odszedł Brando.
Brando, z którym tak wiele przeżyliśmy… 13 wspólnych lat.
Brandusia ocaliliśmy w Słońsku, w 2003 roku. Na wyspie, pośrodku Warty zostały uwięzione konie. Akcja ratunkowa była pokazywana w telewizji. Wyglądało to tak, jakby wszystkim tam zgromadzonym zależało na życiu koni. Zależało, ale na pieniądzach. Niestety większość z nich została od razu sprzedana do rzeźni i to hurtowo. Nam starczyło wtedy pieniędzy na dwa konie – matkę i syna -Figę i Brando. Radość była jeszcze większa, kiedy się okazało, że Figa oczekuje potomstwa. Brando miał wtedy dwa lata, był dziki. Nie dawał się nawet dotknąć. Bronił siebie i Figę przed ludźmi. Nie potrafił jeść, znał tylko trawę. Wszystkiego trzeba było go nauczyć od nowa. Był jak zaczarowany królewicz, z którego złe zaklęcie mogła zdjąć jedynie miłość i cierpliwość. Staraliśmy się zdobyć jego zaufanie, ale nie wierzyliśmy, że uda się go „odczarować”. Brando nas zaskoczył. Dość szybko się zmienił w przytulnego, przymilnego konia. Okazywał swoją miłość. Cierpliwie znosił wszystkie zabiegi. Do koni potrafił przekonać każdego, nawet tych ludzi, którzy koni się bali. Uwielbiał dzieci, uwielbiał ludzi, kochał inne konie. Pokochał go nasz Urbaś i to z nim codziennie spędzał wiele godzin. Brando chorował, długo walczył z chorobą. Do samego końca miał przy sobie ukochanych ludzi, do jego boksu zaglądał Urbaś.
Dziękujemy Danucie i Alinie za opiekę nad nim, szczególnie trudną w tych ostatnich dniach. Dziękujemy, że byłyście przy nim do samego końca…Odchodził, czując ciepło ludzkiej ręki na pyszczku..
Dziękujemy każdemu kto wspierał Brando w walce z chorobą, dziękujemy za każdą złotówkę, każdą dobrą myśl i gest dobrej woli uczyniony w jego kierunku.
Biegnij za Tęczowy Most, tam czeka na Ciebie wielu przyjaciół .. Do zobaczenia Brando