WYRWANE ŚMIERCI

Czas tak szybko płynie, mnóstwo pracy przy zwierzętach uniemożliwia nam skutecznie bieżąco informować was kochani o wydarzeniach w przytulisku oraz o nowych zwierzętach, które do nas trafiły. W tym roku przyjęliśmy już bardzo dużo zwierząt i o kolejnych dwóch chcieliśmy poinformować. Historia napisana poniżej jest prawdziwa. To dzięki desperacji wspaniałego małżeństwa osób niepełnosprawnych udało się uratować kolejne dwa konie....

Nigdy nie należy się poddawać, uparcie dążąc do celu możemy osiągnąć sukces...

Bodajże w sobotę 1 lutego przybiegła do nas zziajana Ania i wykrztusiła, że jest do kupienia koń ze szkółki jeździeckiej pod jednym z większych miast w naszej okolicy, inaczej trafi na rzeź . Dziewczyna była przerażona. Jej przyjaciele już zbierali pieniądze na wykupienie 17- letniej klaczki i my dołączyliśmy się do ratowania biednego zwierzęcia .

Następnego dnia z rana zadzwoniłam do właściciela stajni. Po kilku minutach rozmowy ustaliliśmy, że przyjedziemy nazajutrz do stadniny z pieniędzmi i odkupimy konie. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.... już na spokojnie usiadłam do komputera i zaczęłam szukać miejsca, gdzie można by było umieścić już prawie naszą klacz. Po południu moje poszukiwania przerwał dźwięk telefonu, odebrałam i.... usłyszałam w słuchawce zachrypnięty głos, który zaanonsował mi, iż jest ojcem właściciela stajni, że nie wiedział nic o naszej rozmowie i właśnie przed chwilą sprzedał konie handlarzowi, rzekomo do innej stadniny do hipoterapii. Niestety, w miejscowości, którą mi podał jest wprawdzie stadnina, ale maja tam hodowlę ogierów, więc nonsensem było by kupno dwóch sfatygowanych klaczy.... Ręce mi opadły.... Zadzwoniłam do Ani z najnowszą wiadomością i .... znów usłyszałam jej załamany głos– no to one trafią na pewno do rzeźni. Już widziałam jej oczy pełne łez.... ale nawet nie przypuszczałam, że w ludziach może być tyle siły, tyle samozaparcia.... ruszyła lawina telefonów i.... stał się cud!!! Późnym wieczorem wpadła Ania ze szczęściem w oczach oznajmiając, że konie zawróciły wpół drogi, że część pieniędzy już jest, że brakuje jakiejś tam kwoty.... Pieniądze się oczywiście znalazły i pojechaliśmy dokonać transakcji z handlarzami. Konie były przerażone, chyba wyczuwały, gdzie jadą, zresztą gdy je zobaczyliśmy- nie ulegało wątpliwości, że ta droga miała być ich ostatnią drogą, drogą ku śmierci.... Śmiertelnie przestraszone, jedna ze spuchniętą nogą- widać handlarze nie rozczulali się nad nimi....

Gdy nocą, wracaliśmy do domów, po dniu pełnym wrażeń- siostry były pod dobrą opieką. Kiedy następnego dnia pojechaliśmy do nich, były już w lepszej kondycji.... najedzone, otoczone życzliwością- odżyły. Ba, mieliśmy wrażenie, jakby śmiały się do nas. Jeszcze zmęczone przeżyciami poprzedniego dnia, ale już szczęśliwe.... jakby wiedziały, że dostały w podarunku drugie życie...

Niestety klaczki wymagają stałej opieki weterynaryjnej oraz kowalskiej, u obydwu klaczy stwierdzono poważne zmiany zwyrodnieniowe w przednich kończynach, dlatego ponownie zwracamy się kochani do Was z gorącą prośbą w wsparciu ich utrzymania. Wszelkie wpłaty na utrzymanie prosimy kierować na konto zbiórkowe z dopiskiem ”dla Ptysi i Tęczy”